E – ENERGYLANDIA
W poszukiwaniu ekstremum
Park rozrywki w Zatorze, w zachodniej Małopolsce. Lunapark zajmuje obszar 35 hektarów, co czyni go największym parkiem rozrywki w Polsce. Przez krótką chwilę pomyślałem, że o gigantycznym parku rozrywki wspomnę przy literze „Z” pisząc o Zatorze. Nic nie ujmując małej miejscowości (3,5 tys. mieszkańców) w Kotlinie Oświęcimskiej, to jednak Zator będzie jedynie krótką wzmianką na tle ogromu atrakcji w EnergyLandii.
Niegdyś miasteczko stanowiło jeden z punktów tranzytowych w drodze w Tatry, Beskidy, czy do Krakowa. Wiele razy przejeżdżałem przez miejscowość nad Skawą chcąc ominąć zakorkowaną autostradę A4, czy też skrócić przejazd „zakopianką”. Droga zawsze prowadziła wokół kameralnego rynku. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na gotycki kościół św. Wojciecha i św. Jerzego. W sąsiedztwie kościoła z kolei znajduje się zamek książęcy z XV w. Przejeżdżając dalej przez Zator trudno nie zauważyć licznych stawów. Zator jest bowiem znany z hodowli karpia królewskiego. Tradycje hodowlane sięgają średniowiecza. Każdego roku odbywa się tu Święto Karpia – barwny festiwal folklorystyczny z wigilijną rybą w roli głównej. W lakonicznym uproszczeniu to by było właściwie na tyle. Wszystko jednak się zmieniło za sprawą parków rozrywki. Na terenie gminy znajdują się dwa lunaparki. Zatorland to kompleks kilku mniejszych parków tematycznych: ruchomych dinozaurów, owadów, bajek i stworzeń wodnych, mitologii oraz Parku Świętego Mikołaja. Ci, którzy jednak poszukują bardziej ekstremalnych doznań z pewnością udadzą się do Energylandii.
Nigdy nie byłem jakimś wielkim miłośnikiem lunaparków. Zresztą niewiele ich zwiedziłem w swoim życiu. Sięgam pamięcią do lat 80 – tych, kiedy będąc kilkuletnim chłystkiem ogromną frajdę sprawiła mi wizyta z rodzicami w chorzowskim „Wesołym Miasteczku”. Diabelski Młyn i Tunel Strachu to było coś niesamowitego. Z perspektywy czasu brzmi to groteskowo. Nie wymazałem z pamięci również wizyty w wiedeńskim Praterze w 1997 r. podczas mojej pierwszej wyprawy rowerowej po Europie środkowej. W portfelu zostało już niewiele szylingów. Ostatnie zaskórniaki wydaliśmy na wodę mineralną, pieczywo, zimnego Zipfera oraz na… pierwszą w życiu przejażdżkę roller coasterem. Super, hiper, wow… – zareagowałem po wyjściu z wagonika. Dzisiaj, po latach ten poziom emocji być może przypomina niezły paszkwil. Mam świadomość, że pisanie o „moich przygodach” w parkach rozrywki z XX w. bardziej odzwierciedla stan emocji z klasycznego westernu… Z politowaniem spoglądają na mnie synowie, kiedy opowiadam im o dawnych „ekstremalnych” szaleństwach. Oni tego nie zrozumieją, podobnie jak zachwytu nad grami na atari, czy commodore… Ach, ech, wszystko ulega przeobrażeniu. Starczy już ględzenia o pokoleniowych różnicach. Żeby jednak zrozumieć jak zmieniło się znaczenie słowa „ekstremalne” udaliśmy się całą rodzinką do Energylandii. Pierwsza sobota września przywitała nas słoneczną pogodą. To dobrze, bo można skorzystać z atrakcji wodnych. Z drugiej strony jednak był wzmożony ruch turystyczny. Z daleka dostrzegliśmy potężne konstrukcje kolejek górskich. Na parkingu pracownicy lunaparku dbają o należytą organizację ruchu. Nad kasami biletowymi wznosi się nieco kiczowata wieża zamkowa.
Po przejściu przez bramki otrzymujemy kolorowe plany parku. Ogrom atrakcji przyprawia o zawrót głowy. Z wszystkich urządzeń na pewno nie skorzystamy. Kierujemy się w stronę strefy familijnej. Na „pierwszy ogień” wybieramy roller coaster Dragon. Dobrym rozwiązaniem są szafeczki na plecaki i rzeczy osobiste przed każdą z atrakcji. Wystarczy wykupić za 5 zł opaskę z kodem kreskowym, którym otwieramy i zamykamy drzwiczki. Zabezpieczamy bagaże i z euforią ruszamy na Dragona. Pół minuty później uśmiech na mojej twarzy już nie jest tak rozległy. Wrrr… Rzucało na wszystkie strony, a to dopiero „średnie doznania”. Dzieciaki z radością wykrzykiwały: WOW. Chyba zrewidowaliśmy znaczenie słowa „ekstremalne”… Nie chcę jednak, żeby synowie postrzegali mnie jako starego wapniaka. Poprzeczka idzie w górę. Przechodzimy do strefy ekstremalnej. Widok roller coasterów powoduje, że coraz częściej przełykam ślinę. Wsiadamy na Formułę. Kolejka już w fazie rozpędu, w przeciągu dwóch sekund „wystrzeliwuje” wagoniki osiągając prędkość 80 km/h.
Chcemy jeszcze – krzyczą najmłodsi. Nieco skołowani udajemy przed nimi, że czujemy się rewelacyjnie. Czas na Mayan. To strasznie pokręcone urządzenie. Kolejka posiada największą liczbę inwersji ze wszystkich atrakcji tego typu w Polsce.
To granica mojego ekstremum – miałem powiedzieć po skończonej przejażdżce. Szwagier ze szwagierką oznajmili jednak sugestywnie, że ruszają na Zadrę. To już jest totalne szaleństwo. Na pewno nie dla mnie. Tato, chyba się nie boisz ? – usłyszałem skonfundowany. Ja… no co Ty, nie boję się… To było paskudne kłamstwo. Nie mogłem jednak utwierdzić w przekonaniu synów, że jestem wapniakiem. Ze względów bezpieczeństwa dzieci nie mogły skorzystać z tej atrakcji. Iza jednak postąpiła uczciwie. Zrezygnowała. Zabrała dzieciaki do strefy familijnej. My tymczasem ruszyliśmy do Smoczego Grodu. Zadra jest hybrydową konstrukcją, zbudowaną z drewna i metalu. To najwyższa i najszybsza machina tego typu na świecie. Na odcinku 1316 metrów osiąga prędkość 121 km/h. Sama ścieżka do tej atrakcji zajmuje ponad kilometr. Po pół godzinie oczekiwania na wagonik dostrzegliśmy trzy korytarze: dla par, dla tych, co chcą usiąść w pierwszym wagoniku i dla singli. Szwagier ze szwagierką wybrali oczywiście pierwszy korytarz. Drogą osamotnionych ruszyłem ku… zagładzie. Dlaczego nie miałem odwagi zrezygnować? Mogłem zostać z Izą i dziećmi, albo zawitać do strefy malucha, gdzie beztrosko niczym dzielny przedszkolak zanurzyłbym się w świecie bajkowych marzeń. Wchodzi pan ? – pytanie młodzieńca za mną wyrwało mnie z letargu. Trudno. Raz się żyje. Siadam obok pewnego jegomościa. Pracownicy Energylandii sprawdzają z niezwykłą starannością, czy nie zostały naruszone zasady bezpieczeństwa. W ciągu kilkunastu sekund przewinęła mi się cała masa slajdów z mojego życia. Kolega z fotelika obok, powiedział, że to jego pierwszy raz i nie wie, czy nie będzie piszczeć ze strachu. Powiedziałem ze łzami w oczach i łamiącym się głosem, że to też mój pierwszy raz i również nie wiem jak zareaguję. Nasze żony czekają z dziećmi na dole, a dwóch obcych sobie facetów pociesza się nawzajem, że będzie dobrze… W życiu bym nie uwierzył, że to ja będę jednym z nich. Nagle dzwonek oznajmił, że to już czas. Pamiętam tylko głośny krzyk… Przeżyłem. Po wyjściu z wagonika nie wiedziałem co się dzieje. Nigdy więcej. Powtórzyłem te dwa słowa chyba z dziesięć razy. Tymczasem szwagier z uśmiechem na twarzy stwierdził, że Hyperion jest dłuższy i rozpędza się do 142 km/h.
Nie dałem się namówić. W jego przypadku była to już kolejna wizyta w Energylandii. Przyznał jednak, że mimo wszystko Zadra wyzwala większą adrenalinę. Wracamy do strefy familijnej. „Nikt nie wyjdzie stąd suchy”– tak reklamuje się urządzenie o nazwie Anakonda. Ogromne łodzie rozpędzają się na specjalnym torze, by z impetem uderzyć w taflę wody i wywołać falę. Nie wiem jakim cudem, ale po pierwszym ślizgu fala nie okazała się taka straszna. Pomyślałem, że przereklamowane. Zapomniałem jednak, że łódź podpływa pod większy wodospad. Tym razem woda nas już nie oszczędziła. Wszyscy przemoknięci wyszliśmy z łódki. Na szczęście obok toru usytuowano ogromne suszarki. Hektolitry wody towarzyszyły nam także podczas jazdy Speed Water Coasterem, czy Jungle Adventure. Tunel strachu natomiast okazał się niewypałem. Nie przypadł mi do gustu. Pociąg z dużą prędkością poruszał się zarówno do przodu jak i do tyłu. Jazda tyłem dla mojego błędnika była problematyczna. Po wyjściu miałem przez chwilę zaburzenia zmysłu równowagi. Ostatnie dwie godziny spędziliśmy w strefie basenowej – Big Milk Water Park. Mnóstwo zjeżdżalni wodnych to gwarancja niezłej zabawy. Zmęczenie dało się we znaki. Jednak nie dzieciom. Skąd oni czerpią tyle energii ? Po wyjściu z lunaparku ponownie rozprawialiśmy o definicji ekstremalnych doznań. Chyba jednak jestem starym wapniakiem. Z moich synów natomiast niezłe chojraki… Słowa Nałkowskiej „ Co dla jednych jest podłogą, to dla innych jest sufitem” doskonale odzwierciedlają pokoleniowe dywagacje.